Wcielił się pan w rolę Adama Loreta, pierwszego dyrektora i organizatora Lasów Państwowych, o którego zasługach niewiele się mówi. Czy pan o nim słyszał, zanim do ręki dostał scenariusz filmu „Loret – leśnik z charakterem”?

Dla mnie to też była nieznana postać. Przyznaję, że nigdy wcześniej o nim nie słyszałem. Zdziwiłem się nawet, że ktoś chce robić film o człowieku, którego kompletnie nie znam i że ja miałbym go zagrać. Zacząłem w końcu doszukiwać się jakiegoś podobieństwa między mną a Loretem – na podstawie zdjęć, których jest niewiele. Podobnie jak i informacji na jego temat. Gdy zacząłem się zagłębiać w życiorys Adama Loreta, okazało się, że nie bez powodu o tym tak bardzo zasłużonym dla polskich lasów człowieku jest tak mało informacji. Celowo wszystko było wyciszane. Właśnie o to chodziło, żebyśmy o nim niewiele wiedzieli. Zwłaszcza o okolicznościach, w jakich został zamordowany. 

Zamordowany przez Sowietów. Warto wspomnieć, że od lat 20. ubiegłego wieku był zaangażowany w odbudowę państwa polskiego, uporządkował strukturę Lasów Państwowych i został ich pierwszym dyrektorem. Powołał też pierwsze w Polsce parki narodowe. Po wybuchu II wojny światowej ewakuował się na Wschód, zabierając dokumentację Lasów Państwowych. Został aresztowany przez NKWD i odmówił współpracy. Zginął w nie do końca znanych okolicznościach. Nie wiemy nawet kiedy – w 1940 czy 1942 roku.

To pokazuje, że to wymazywanie Adama Loreta zostało bardzo skutecznie przeprowadzone. Dlatego też powstanie filmu „Loret – leśnik z charakterem” jest doskonałą okazją do tego, by odkryć postać, która dla polskich lasów zrobiła bardzo wiele.

Od czego zaczyna aktor, który ma zagrać nieznanego mu bohatera?

Dzisiaj zaczyna się od googlowania. W internecie można znaleźć najwięcej informacji, choćby listę książek, z których można byłoby się czegoś o konkretnej osobie dowiedzieć. Tyle że o Adamie Lorecie książek, zdjęć czy innych materiałów nie ma zbyt wiele. Dostępne są głównie informacje od leśników, którzy wiedzą nieco więcej. Wciąż są to jednak szczątkowe przekazy. Prawdę mówiąc, dużo dowiedziałem się z samego scenariusza, bo był oparty na researchu przygotowanym wcześniej przez jego autora, który starał się zdobyć jak najwięcej informacji o postaci. Scenariusz został tak skonstruowany, że pojawia się w nim dużo faktów historycznych istotnych w całej opowieści. Loret był urzędnikiem państwowym, jego działania były odnotowywane, zapisane w oficjalnych dokumentach. To, czego bardzo brakuje, to informacje, jaki był Adam Loret jako osoba prywatna.  

Rola w filmie biograficznym to dla aktora trudniejsze zadanie niż wcielanie się w fikcyjne postacie?

W przypadku wcielania się w fikcyjnego bohatera można się zabawić, pokreować, stworzyć zupełnie nową postać, nadać jej nienaturalne cechy, które fajnie będą ją opisywać. Oczywiście bywa, że i realne postacie mają takie cechy. Jednak w przypadku roli w filmie biograficznym aktor ma się do czego odnieść. To trochę inna praca, inna zabawa. 

Jak już grać rzeczywistą postać, to lepiej współczesną, zarejestrowaną na nagraniach czy taką, której głosu, sposobu bycia czy poruszania się nie możemy zobaczyć? Co jest większym wyzwaniem?

Jeżeli jakąś osobę znamy z nagrań wideo, telewizji, to widz dokładnie wie, jak ona się zachowuje. Celem aktora w takiej sytuacji jest idealne odwzorowanie jej zachowania i sposobu bycia. Właśnie to będzie oceniane przez widza. On sobie porówna aktora z pierwowzorem. Jeżeli nie mamy nagrań, to jest to dla aktora o tyle łatwiejsze zadanie, że nie będzie weryfikowany pod tym kątem, czy idealnie odwzorował sposób zachowania pierwowzoru. Trudnością jest jednak to, że nie ma się na czym oprzeć, budując kreację aktorską. Aktor musi sobie coś wyobrazić, nasłuchać się opowieści, wyciągnąć coś ze zdjęć. 

Tak właśnie było z Loretem. Z jego nielicznych zdjęć można było odczytać pewną stanowczość, było też na ten temat trochę wzmianek, świadectw. Z takich szczątkowych informacji musiałem tę postać zbudować, starać się ją ożywić. To całkiem inna praca niż kopiowanie zachowania bohatera na podstawie nagrań. Porównałbym to do śpiewania piosenki. Jak ma się zaśpiewać gotową piosenkę, odsłuchuje się ją kilkukrotnie i próbuje trafić w te same nuty. W przypadku Loreta brakowało tych nut. Musiałem sobie stworzyć wizję tego człowieka. 

Musi być pan dobrym obserwatorem innych, bo bardzo wiarygodnie został odegrany zarówno Zbigniew Wodecki w telewizyjnym show „Twoja twarz brzmi znajomo”, jak i w Ryszard Petru w serialu kabaretowym „Ucho prezesa”. 

Okazało się, że mam słuch muzyczny, dlatego też wcielając się w kogoś, zaczynam od głosu. Jeśli znajdę głos postaci, jeśli uda mi się go odwzorować, to łatwiej jest mi znaleźć całą resztę. Mówienie głosem bohatera, którego mam zagrać, odpowiednio mnie nastraja, pozwala odtworzyć sposób bycia. Tak było i z Petru, i z Wodeckim. W przypadku Ryszarda Petru w jakieś trzy dni znalazłem jego głos, stroiłem się, słuchając nagrań. Ze Zbigniewem Wodeckim było znacznie trudniej. Chyba tylko raz udało mi się trafić w jego tembr głosu – w finałowym wykonaniu  programu „Twoja twarz brzmi znajomo”.  

„Jakbym słyszał Zbyszka na żywo” – komentowali jurorzy.

Tymczasem niemal do samego końca nie potrafiłem odnaleźć niepowtarzalności tej postaci. Jeśli próbuje się udawać kogoś takiego jak Zbigniew Wodecki, trzeba być identycznym, jeśli chodzi o jego główne cechy. Z aktorskich analiz pracy nad rolą wynika, że jeśli aktorowi uda się odwzorować trzy, cztery główne cechy postaci, to wystarczy, żeby widz uznał: „tak, to jest to”. Więcej nie trzeba. W przypadku wchodzenia w rolę wokalisty, z którym jesteśmy osłuchani – a tak było z Wodeckim – głos jest najważniejszy. Nieodnalezienie jego barwy jest w mojej ocenie oszustwem. Trzeba trafić nie tylko w dźwięki, ale też w pewne alikwoty, odnaleźć charakterystyczność tego głosu. Okazało się, że udało mi się trafić w ten, znany przecież wszystkim, głos. Sam się temu dziwiłem.

A technicznie jak wygląda to „szukanie” cudzego głosu? Zamyka się pan sam w pomieszczeniu, wielokrotnie odsłuchuje nagrania, próbuje go odwzorować?

Każdy podchodzi do tematu inaczej. Ja nie zamykam się, próbuję te dźwięki z siebie wypuszczać, jednocześnie słuchając samego siebie. Zazwyczaj początki są bardzo nieudane i nie jestem z nich zadowolony. Po jakimś czasie dochodzę jednak do wniosku, że próby poszły w dobrą stronę, że zbliżam się już do pierwowzoru. Wtedy weryfikuję to najpierw u mojej rodziny, która w pewnym momencie już moich prób z Wodeckim miała dosyć. „Czy to jest to?” – pytałem po raz kolejny. „Daj mi już spokój” – słyszałem od córki lub żony. Później czekałem też na opinie innych osób. Z tym cudzym głosem w głowie chodzę właściwie cały czas i jak mi się włączy proces poszukiwania, to w zasadzie dopóki nie dojdę do stanu zadowalającego, to cały czas on przy mnie jest. Jest to uporczywe, siedzi w głowie non stop. Oglądam coś, czytam gazetę, a jednocześnie cały czas coś tam mruczę pod nosem. Poszukiwanie głosu postaci, którą ma się zagrać, jest bardzo angażujące, ale jak już ten głos znajdę, to go zakodowuję w głowie, w podświadomości.

Stworzenie postaci, budowanie  kreacji aktorskiej, wymaga od aktora wyobrażania sobie bohatera, wsłuchania się opowieść czy wyciągnięcia wskazówki ze zdjęć.

 

W filmie o Adamie Lorecie jednym z aktorów jest las. Zdjęcia powstawały w Puszczy Niepołomickiej, w ośrodku hodowli żubrów, na terenie Nadleśnictwa Kolbuszowa, w historycznej leśniczówce w Muzeum Kultury Ludowej w Kolbuszowej. Jak gra się w lesie?

Plenery, które mieliśmy, były przecudowne. W takich okolicznościach przyrody bardzo fajnie się gra. Tym bardziej że pracowaliśmy nad filmem na przełomie wiosny i lata. W lesie było naprawdę przyjemnie.

Komary, kleszcze nie dawały się we znaki? 

Pewnie, że tak, ale trudno byłoby tego filmu nie grać w lesie. Loret kochał las, wychował się w lesie. A nasze lasy i puszcze są na tyle urokliwe, że robią wrażenie. Kocham przyrodę, więc dla mnie praca w takim miejscu była naprawdę przyjemnością.

Z dżungli nie wybiera pan raczej tej miejskiej?

Nie, ja wolę tę normalną.

Które przyrodnicze atrakcje najbardziej pana przyciągają?

Pochodzę z Dolnego Śląska. I choć to region średnio zalesiony, to bardzo lubię dolnośląskie przestrzenie z widokiem na Sudety, Karkonosze. Lubię wyjechać za Wrocław, stanąć na równinie i patrzeć na Ślężę czy Karkonosze. To jest ta przyroda, która skutecznie mnie wycisza.

Nie Puszcza Białowieska, Karpacka czy Bory Tucholskie?

Lubię te przestrzenie, które dobrze znam. Chociaż muszę przyznać, że te miejsca, które poznałem dzięki roli Adama Loreta, też bardzo mi się spodobały. Jestem wdzięczny, że mogłem je odkryć. 

Jak patrzę na pana Instagram, to mam jednak wrażenie, że bardziej ciągnie pana nad wodę niż do lasu. 

Nad wodę?

Dzieli się pan zdjęciami znad morza, znad jezior czy rzek. 

Bo to zwykle zdjęcia z wypadów rodzinnych. Jeśli jest ciepło i wybieram się gdzieś z rodziną, to rzeczywiście zwykle jedziemy nad wodę. W Polsce odwiedzam jednak wiele innych wspaniałych przyrodniczo miejsc.

Nie ma pan w planach kolejnej biograficznej produkcji? 

Na razie nie. W tej chwili można mnie oglądać głównie w serialach telewizyjnych i w teatrze, a nawet w kilku teatrach. W ostatnich miesiącach odbyły się dwie premiery przedstawień z moim udziałem. W listopadzie w Teatrze 6 piętro swoją premierę miała sztuka „[Things We Do for] LOVE” Alana Ayckbourna. Z kolei w styczniu w Teatrze Kwadrat po raz pierwszy wystawiliśmy komedię Stevena Moffata „Usuń ze znajomych”. Gram także w Teatrze Capitol. Lista spektakli z moim udziałem jest dość długa. 

Głównie na warszawskich scenach?

Właśnie nie. Z wieloma spektaklami jeździmy po Polsce. Tak jest chociażby w przypadku sztuk „Między łóżkami” czy „Berek, czyli upiór w moherze” Teatru Gudejko. Rynek teatralny zyskał w ostatnich latach zupełnie nowe oblicze –teatru komercyjnego opartego na dochodach z biletów. Powstały firmy, które potrafią kreować potrzebę widzów i tworzyć dla nich spektakle. Powstał nowy rynek. Teatr w Polsce to dziś nie tylko instytucjonalne teatry zarządzane przez nominatów samorządowo-państwowych, ale też firmy, które tworzą spektakle, grają je w całej Polsce i nie tylko w Polsce. To jest nowe, niezwykłe i niesamowite. Ministerstwo Kultury powinno nagrodzić tych, którzy rozwinęli ten ruch teatralny. 

 

Lesław Żurek – aktor teatralny, filmowy, dubbingowy, absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie. Występował między innymi na deskach krakowskiego Teatru im. Juliusza Słowackiego, w warszawskich teatrach Capitol, Kamienica, Kwadrat, 6 piętro. Zasłynął główną rolą w dramacie Kena Loacha „Polak potrzebny od zaraz”. Sympatię widzów przyniosła mu, oprócz produkcji telewizyjnych, rola porucznika Michała Janickiego w melodramacie Waldemara Krzystka „Mała Moskwa”. W filmie „Loret – leśnik z charakterem” wcielił się w rolę Adama Loreta. Pochodzi z Dolnego Śląska. Urodził się we Wrocławiu, wychował  w Kostomłotach. 

 

Portal wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie.
Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.
Akceptuję politykę prywatności portalu. zamknij